bee
O NAS  
 .:: STRONA GŁÓWNA
 .:: 
KSIĘGA GOŚCI
 
.:: SKŁAD KLASY

FOTKI
 .:: KLASA 1
 .:: KLASA 2
 .:: KLASA 3
 .:: RUPIECIARNIA

 
 
Biwak w Spychowie   9 – 11  VI    2004

            Po trudach całorocznej nauki 9 czerwca wybraliśmy się na nasz pierwszy wspólny biwak  do Spychowa. Jak w kolejnych latach okazało się - było to miejsce naszych corocznych  wypadów. Mieszkaliśmy tam zawsze na polu namiotowym położonym prawie w środku lasu,  koło leśniczówki, którego to użyczył nam bardzo miły i pomocny pan leśniczy (przez nas  nazywany Panem Gajowym :). Niedaleko również znajdowało się jezioro z...... przez nas  niezwykle upodobanym pomostem oraz śluzą, przy której spędzaliśmy wiele czasu.
     Z racji tego że, byliśmy klasą niezwykle aktywną i zawsze poszukującą wyzwań  postanowiliśmy dotrzeć na miejsce rowerami. Warto tu dodać, że musieliśmy pokonać na nich  odległość ok. 56 km. Nie przeraziło to nas. I tak 9 czerwca w południe zapakowaliśmy nasze  bagaże do samochodów kilku rodziców, którzy zaoferowali zawiezienie ich do Spychowa, a my  po dokładnym sprawdzeniu stanu naszych rowerów przez kolegów z klasy ruszyliśmy w drogę.  Opiekunami w czasie jazdy była nasza wychowawczyni pani mgr Elżbieta Piskorz i nauczyciel  historii, WOS-u i PO pan mgr Maciej Szczyglak, który to jak się okaże później dostarczy nam  niezapomnianej przygody. Pogoda od rana była piękna. Sił o dziwo nie brakowało. Ale jak to  zawsze u nas nie obyło się bez dodatkowych przeżyć. Ich prologiem był upadek jednej z  naszych koleżanek. Wyglądał on bardzo groźnie. Jednak ona uśmiechnęła się, wstała i  pojechaliśmy dalej. Jak okazało się po powrocie z biwaku miała ona złamany palec. Ale ten  upadek był dopiero początkiem. Jak wcześniej wspomniałam jednym z naszych opiekunów był  nauczyciel PO, który to miał „dokładną” mapę tych okolic. Jako że na zajęciach z tego  przedmiotu mieliśmy orientację mapy, chciał pan nas z tego sprawdzić, więc przygotował nam  skrót, który prowadził przez las. Ten skrót okazał się zgubny. Na początku wszystko wyglądało  pięknie. Jedna droga prowadząca do lasu – nie możemy się zgubić, a do tego taka „dokładna”  mapa. Ale im dalej w las , tym więcej dróg, rozdroży i coraz gorsza trasa. Niestety nasza  DOKŁADNA mapa nie uwzględniała 50%  dróg w tym lesie i nie wiedzieliśmy którą trafimy do  celu, bo wszystkie wydawały się nam jednakowe. I specjalista od orientacji mapy też zwątpił w  swoje umiejętności. Zaczęły się poszukiwania właściwej drogi. Udało się -  znaleźliśmy!!!!  Wydawało nam się wtedy, że to już koniec przygód. Ale na naszej drodze znalazła się rzeczka,  przez którą było przerzuconych kilka wątłych desek. I tak zaczęło się przenoszenie rowerów. A  na sam koniec tego super skrótu droga była piaszczysta i pozostawało nam prowadzić rowery.  Po tych wszystkich przeżyciach głodni i zmęczeni marzyliśmy już tylko o przybyciu na miejsce.  Jak się potem okazało ten skrót zamiast skrócić nam drogę dołożył nam dodatkowo ok. 4 km (  ale co to jest w obliczu 56 km zaplanowanych). Po powrocie na drogę asfaltową wróciły nam  siły i bardzo szybko dotarliśmy do celu. Tam już czekali na nas rodzice z bagażami i pani mgr  Małgorzata Podlińska, która to była naszym drugim opiekunem, obok pani Piskorz, w czasie  pobyty w Spychowie.
       Wszystkie te wydarzenia w czasie jazdy nie były w stanie popsuć nam humorów. Spędziliśmy  trzy cudowne dni. Pogoda nam dopisywała. Czas upływał nam na...............wygłupach i żartach.  Odpoczywaliśmy na pomoście, przy śluzie, a wieczorami wspólnie zasiadaliśmy przy ognisku.  Wybraliśmy się również na nasze ukochane kajaki. Nie sposób nie wspomnieć o pani  Małgorzacie Podlińskiej, która to przyrządzała nam doskonałe posiłki (a my myśleliśmy, że  będziemy jeść tylko konserwy i na tym koniec) – nigdy nie zapomnimy całego garnka grochówki  (było jej tyle, że mógłby najeść się cały oddział wojska). Czas mijał nam szybko i przyjemnie.  Oczywiście powrót do domu nie byłby ważny, gdyby nie jakaś przygoda w czasie drogi.
          Przez wszystkie dni naszego pobytu w Spychowie  mieliśmy piękną pogodę, omijały nas  deszcze i burze. Jednak w dzień powrotu było inaczej. Przez większość trasy raz świeciło  słońce, raz kropił deszcz. Ale wszystko zmieniło się w momencie, gdy dojechaliśmy do Kobułt.  Rozpoczęła się wielka ulewa i burza. Mieliśmy nadzieję, że zaraz minie, więc schowaliśmy się na  przystanku. Ale nic z tego. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu dłużej czekać, bo nic nie wskazywało  na to, że burza minie, a było coraz później. Wyruszyliśmy w drogę. Wystarczyła dosłownie  minuta, żeby każdy z nas był zupełnie przemoczony – tak lało. Z każdej strony widzieliśmy  błyskawice i słyszeliśmy „walące” pioruny. Rzeczą, która do dziś dnia nas bawi, ale i wprawia w  zdumienie, był niespodziewany powrót sił. Nigdy tak szybko nie jechaliśmy. Padało tak, że nie  było widać dosłownie tego co znajdowało się 5 metrów przed nami. Ulica zalana wodą, same  kałuże – słyszeliśmy jak się nam w butach woda przelewa. Ostatnich 10 km pokonaliśmy w  zawrotnym tempie, tej końcówki naszej podróży prawie nie pamiętamy. Ale ten powrót sił był  naprawdę zdumiewający.
     Biwak ten jest wspaniałym wspomnieniem. Do dnia dzisiejszego czujemy dumę z  przejechanych kilometrów. A wszystkie te przygody wzbudzają w nas śmiech i przywołują  razem przeżyte chwile.

           Gaja

 


nmbvnb vnvc ncv bcvnbv nvcncvnvc
nhgfjgjn fdsfsd ukyhjumgh adaxx
daSDSFSDA DSVFXS REFSDFS BFSDBDFS
DSWF EFSFVS SDFSZ HDFHGFH
GDGDFGD GDFGDG cxbvxcvxc    jghjgjg